6/25/2013

Przychodzi taka chwila, że nie mogę ustać w miejscu. Łzy wściekłości cisną mi się do oczu, ale nogi mają ochotę przestać iść i zgiąć się pod ciężarem ciała. Ale znów nie można nic powiedzieć. Znów zaciskasz zęby, potrząsasz głową i spokojnie oddychasz starając się nie myśleć, starając się nie czuć jak ostatni śmieć, starając się nie pogrążać w tym okropnym stanie odrętwienia. Jedyny obraz, który świdruje ci myśli to pięść wymierzona prosto w twarz, kogokolwiek, to nie jest ważne. Jedyne na co masz ochotę to wtulić głowę w poduszkę i czekać aż twoje policzki zamienią się w ściany wodospadu. Ale nie możesz. Bo jesteś silna, bo jesteś opanowana, bo wiesz, że nie wszystko ci się należy, że właściwie nie należy ci się nic, bo tak bardzo nie chcesz wykazać się minimalnym egoizmem. Te małe rzeczy, te krótkie chwile, które wykańczają. Stajesz się chodzącym wrakiem, który blokuje przed wszystkimi wszelakie uczucia i nie potrafi się z tego wyplątać. Nie masz chwili odpoczynku. Chcesz to komuś powiedzieć, ale wiesz, że zabraknie ci słów. Wiesz, że nie chcesz tego powiedzieć, nie chcesz tylko gadać. Odwieczne nieprawidłowości, które zamykają bramy twojego dobrego samopoczucia. Jedyne czego potrzebujesz to cisza, albo zgiełk, ale ty musisz być cicho, wtedy cały świat zamilknie, chcesz być anonimowa, chcesz odejść. Przestać myśleć. O konsekwencjach, o barierach, o ludziach. Po prostu być w najprostszym tego słowa znaczeniu. Zapomnieć się. Dlaczego to takie trudne? Dlaczego tak nierealne, tak niewykonalne?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz